Na drugi dzień po śniadaniu jedziemy z Assadem do rybackiej wioski Laft, która liczy sobie ponad 2000 lat.
Wioska Laft
Charakterystycznymi zabudowaniami Laft są badgiri, czyli łapacze wiatrów. Laft to nie tylko zabytkowa wieś ale również stary port. Tu liczymy na to, że spotkamy kobiety w maskach. Maski są nie tylko ochroną przed słońcem ale również ozdobą. Dawniej tylko kobiety zamężne je nosiły, jednak dzisiaj ten zwyczaj się zmienił. Po kolorze i wzorach można również rozpoznać, z której wsi kobieta pochodzi. Niektóre maski są naprawdę bardzo ładne. Tutaj kobiety ubierają się kolorowo, niczym nie przypominając Iranek z lądu przemykających po ulicach w czarnych czadorach. Na wyspie Qeshm zobaczycie kobiety w kolorowych maskach a spod wielobarwnych czadorów wystają spodnie z pięknie zdobionymi lampasami po bokach.









Dolina Gwiazd
Pięćdziesiąt kilometrów dalej znajduje się Dolina Gwiazd, kolejne urokliwe miejsce w Geoparku, gdzie można zobaczyć różnorodne formacje wapiennych skał. Trochę przypominają Błędne Skały, tylko bez zielonego mchu i roślinności. Trasy wytyczają tam poukładane kamyki. Idąc górą poza szlakiem i chcąc oglądać dolinę z góry, trzeba bardzo uważać na krawędziach by nie spaść kilkadziesiąt metrów w dół, gdyż półki skalne nie są zabezpieczone.










Żegnaj Qeshm
Czas opuścić wyspę. Musimy przemieścić się na jej wschodnią część, czyli jakieś sto kilometrów dalej do miasta Qeshm, skąd odpływają co godzinę promy do Bandar Abbas. Assad pyta się nas czy chcemy zamówić taksówkę, czy pojedziemy stopem. Stopem? Nie brałam tego pod uwagę – mówię zdziwiona. Koszt taksówki to 20$ a za stopa liczą sobie tutaj jakieś 3$. Decyzja szybka – decydujemy się na stopa. Mówię Assadowi na pożegnanie, że jak nie złapiemy stopa w ciągu pół godziny to wracamy, a on zamawia nam taxi. Po pięciu minutach jedziemy wygodną Toyotą pick-up z sympatyczną parą nauczycieli. Zanim nas zabrali ze sobą, zdążyły się zatrzymać trzy samochody, załadowane ludźmi i towarami po brzegi ale tylko po to, żeby nas poinformować, że niestety nie mogą nas podwieźć, gdyż nie mają już miejsca. No cóż. Kolejna prawdziwa irańska grzeczność i chęć pomocy. Młody nauczyciel mówi słabo po angielsku. Próbuje jednak przełamać barierę częstując nas….jakimś trunkiem w małej buteleczce po syropie, a jego śliczna narzeczona pokazuje mi piękną tkaninę, z której będzie miała szytą sukienkę ślubną. Podwożą nas do samego portu i nie chcą od nas ani grosza.






Perska etykieta Taarof
Jesteśmy w Bandar Abbas na dworcu autobusowym i mamy trzy godziny czasu do odjazdu naszego autobusu do Yazd. Postanawiamy więc go spędzić w restauracyjnym ogródku. Zamawiamy kawę, potem herbatę i na koniec jajecznicę. Przysiadający się obok ludzie próbują nas co chwila zagadać. Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. Pokazujemy jednemu mężczyźnie nasz bilet. Litery w farsi niewiele nam mówią, więc prosimy go, żeby nam chociaż powiedział, z którego stanowiska nasz autobus odjeżdża. Prosimy go również o to, żeby zapytał sprzedawcę ile zapłacimy za nasze zamówienie. Sprzedawca podchodzi i zaczyna się cała ceremonia płacenia za usługę: my mu wciskamy pieniądze do ręki trzy razy a on grzecznie ale stanowczo dwa razy odmawia przyjęcia pieniędzy. Dopiero za trzecim razem łaskawie przyjmuje pieniądze od nas, dziękując że mu zapłaciliśmy. No, to wreszcie mamy za sobą pierwsze spotkanie z Taarof. Uff!!



Bądź pierwszym, który skomentuje